Po hotelowym śniadaniu (pyszne naleśniki z miejscowymi owocami - ananas lub banan do wyboru) , przemieszczamy się hotelowym transportem do portu. Transport hotelowy – to motorki, którymi przewiezieni zostaliśmy (z plecakami na plecach) do portu.
W poczekalni przystani portowej tłoczno, praktycznie sami „biali” turyści. Jest kilka linii oferujących transport na wyspy : Gili, Lombok i innych miejscowości na Bali, w tym samym czasie ok. godz. 9.oo. Firma Marina Srikandi obsługuje szybkimi łodziami trasę: Padang Bai – Senggigi (na Lombok) – Gillis ( Trawangan i Air). Łodzie faktycznie są szybkie – trasę na Lombok pokonują w 1,5 godziny a dalej na Gili jeszcze w 45 minut. Tradycyjną łodzią przejazd trwa około 5-6godzin (oczywiście przy niższej cenie). Przez dłuższy czas płyniemy wzdłuż wybrzeża Bali, ale niestety wulkan Sereya (1175 m.n.p.m.) jest w chmurach. Podobnie i wulkany na Lombok też spowite były chmurami. Lądujemy na Gili Air na plaży – z łodzi prosto do wody. W wodzie odbieramy też nasze plecaki. Dobrze że jest odpływ. Nasz hotel „Gili Air”(podobno jedyny który powinien używać tej nazwy), znajduje się na przeciwnym brzegu wyspy w stosunku do przystani. Po zabukowaniu biletu na powrót (ważne, bo może zabraknąć miejsc w dniu planowanego wyjazdu), bierzemy bryczkę (za 75.000IDR) i jedziemy do hotelu na druga stronę wyspy. Na wyspie funkcjonuje jedynie transport konny oraz rowerowy. Widzieliśmy jeden motorek ale miał napęd elektryczny. To jest dopiero ekologia. Pokoje z klimą i wi-fi. Własna plaża i basen. Jemy lunch i wykorzystujemy morze i słońce. Wieczorem idziemy na grillowane ryby podawane na plaży – tym razem była to barakuda. Podczas zachodu słońca nad morzem balijskim.