Wstajemy bardzo wcześnie, aby równo z otwarciem bram (o godz.7.oo) wjechać na teren Parku.
Wydmy pustyni Namib zostały wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Po drodze , na tej pustynnej sawannie spotykamy oryksy południowe i strusie.
Jedziemy 45 km w głąb PN Namib-Naukluft do wydmy nr 45, jedynej udostępnianej do wdrapywania się turystom.
Wspinamy się (ale bez Ani, która pozostała u podnóża wydmy z uwagi na problemy z kolanem) na 170 metrową wydmę, co po piasku nie jest łatwe – idziemy dwa kroki do przodu (pod górę) a jeden krok zjeżdżamy w dół. Siedzimy chwilę na szczycie podziwiając kolory sąsiadujących wydm. Ten sam piasek w zależności od pory dnia i oświetlenia mieni się różnymi kolorami od ciemnopomarańczowego przez żółtawy do jasno brązowego. A do tego to błękitne niebo. Nieziemskie kolory. Schodzimy na dół i u podnóża wydmy zjadamy szybko śniadanie przygotowane przez Monge.
Jedziemy kilkanaście kilometrów w głąb pustyni do Deadvlei (z holenderskiego „martwa dolina”), najbardziej znanego i obfotografowanego miejsca z pustyni Namib, miejsca z suchymi kikutami dobrze zachowanych w suchym klimacie akacji erioloba, liczącymi podobno ponad 900 lat. Ostatnie kilka kilometrów pokonujemy samochodami Toyota Land Cruiser (10+1) z firmy Namibia Wildlife Resorts (NWR) z napędem na cztery koła i prowadzonych przez miejscowych kierowców - jazda po kopnym piasku, bez wytyczonej drogi, trasą znaną tylko tubylcom, nasz „truck” pewnie by się zakopał.
Wysiadamy na parkingu i idziemy wszyscy , Ania też choć nie bez trudu ,w kierunku Deadvlei, żar leje się z nieba, w cieniu pewnie ponad 40°C, problem w tym, że tam nie było cienia! a temperatura na pewno przekraczała 50°C. Piasek również rozgrzany do temperatury ponad 50° i o chodzeniu boso należało zapomnieć. Po ok. 20 minutach „spaceru” / spacer należy rozumieć jako ciężkie pokonywanie drogi w piasku , lekko pod górę i z żarem lejącym się z góry/ oczom naszym ukazał się magiczny widok, który trudno opisać, to trzeba zobaczyć!
Miejscowy przewodnik przedstawił historię powstania tego miejsca, otóż ok. 900 lat temu zmianie uległ klimat sprowadzając na okolice wielką suszę. Piaski otoczyły dawne rozlewisko rzeki odcinając je od przepływającej przez teren rzeki. Rosnące tam akacje uschły bez wody a suchy klimat zakonserwował ich pnie tworząc najbardziej fotogeniczny obraz. Pokazuje nam jak rośliny radzą sobie z tym zabójczym klimatem . Zerwał jakiś suchy kwiatek wydawałoby się ,że martwy , pokropił go dosłownie dwoma kroplami wody i kwiatek ożył . Podobnie dostoswane do życia w tych warunkach są oryksy południowe – żywią się roślinami, głównie trawą, soczystymi korzeniami, owocami, pąkami drzew i krzewów i mogą obejść się bez wody przez kilka dni.
Na Martwych Bagnach spędzamy przeszło dwie godziny (z dojściem tam i powrotem po kopnym piasku). Robimy zdjęcia i powoli opuszczamy wydmy wracając na parking. Toyoty dowożą nas do naszego trucka, którym jedziemy na kemping. Monga przygotował w tym czasie obiad. Po obiedzie z Sossusvlei Lodge wracamy do obozu a chętni jadą na lotnisko. Tam Cessną Centurion II ( w ramach wykupionej dodatkowo wycieczki za 150 dolarów od osoby) liniami Desert Air lecimy na prawie dwugodzinny lot nad pustynią Namib – Naukluft. Lecimy w czwórkę – Ania, Andrzej, Janusz i ja, Ola zrezygnowała. Co prawda wg informacji miał być to lot helikopterem, trochę się śmiejemy, że dziwny ten Helikopter śmigło ma z przodu zamiast na górze ale może tu takie latają. Pilot ma na imię Hagen, jeszcze Janusz dopytuje się go czy ma zapasowe śmigło , ten dopiero po chwili załapuje żart i lecimy. Dopiero z góry widać ogrom pustyni. Trasa wiedzie do atlantyckiego wybrzeża, dalej wzdłuż wybrzeża prawie pod Swakopmund i powrót nad pustynią do Sossusvlei. Widzimy z góry miejsce w którym byliśmy do południa – Deadvlei , dalej pochłonięte przez piaski pustyni zabudowania wioski. Oglądamy też wrak statku „Eduard Bohlen”, który rozbił się 05.IX.1909r na Wybrzeżu Szkieletów, obecnie leży w piaskach pustyni w odległości ok. półkilometra od brzegu! Dolatujemy do stada fok wylegujących się na atlantyckiej plaży , robimy zwrot nad Oceanem Atlantyckim, prawie dotykając skrzydłem wody (takie wrażenie) a na powrocie tajemnicze koła na piasku o niewyjaśnionych do tej pory przyczynach ich powstania ?! Wracając na lotnisko, nad pustynią wpadamy w strefę chmur, ale deszczu z nich nie było. Z lotniska szybko jedziemy na kemping, gdzie pozostali uczestnicy, spakowani, czekali już na nas i od razu wyruszamy do Swakopmunde.
Po 2 godzinach jazdy drogą C14 zatrzymujemy się przy symbolicznej tablicy informującej, że właśnie jesteśmy na Zwrotniku Koziorożca. Sesja zdjęciowa, łyk zimnego piwa i po półgodzinie jedziemy dalej.
Po przejechaniu ponad 250 km o zmroku docieramy do miasta położonego nad Oceanem Atlantyckim – Swakopmunde i naszego noclegu w Dunedin Star Guest House. Po zakwaterowaniu, Clayton prowadzi nas do lokalu przez niego polecanego na kolacje - Napolitana Grill & Pizzeria. Z przyjemnością po długim dniu raczymy się piwem i studiujemy menu. Lokal poleca klasyczne włoskie dania, pyszne ryby i grillowane potrawy z dzikich zwierząt- oryks, springbok ,kudu w różnych odsłonach: medaliony, pieczone , duszone , oczywiście próbujemy każdy innego zwierza i wymieniamy się kawałkami. Najlepszy jest springbok i oryks a do tego podali kapitalny sos czosnkowy na ciepło . Kolacja przepyszna !
Wracamy do hostelu . Ja odkrywam , że miód kupiony w Kapsztadzie nieco mi się wylał w plecaku. Całe szczęście , że niewiele i że jesteśmy tu dwie noce . Robię mały porządek . Przelewam miód do innego pojemnika , piorę co „zamiodowane”.