Noc minęła spokojnie, bez niezapowiedzianych odwiedzin dzikich zwierząt. Wstajemy o godzinie 6-tej , jemy śniadanie przygotowane przez Monge, zwijamy obóz i ruszamy dalej na północ, kierując się w stronę Parku Narodowego Etosha.
Po drodze zatrzymujemy się i oglądamy roślinę zaliczaną do drzew niskopiennych o nazwie Welwiczia Przedziwna. Roślina ta , to osobliwość świata roślin i jest najdłużej żyjącą rośliną na ziemi, najstarsze spotykane w Namibii egzemplarze oceniane są na około 2000 lat. Jest to narodowa roślina Namibii (znajduje się w herbie Namibii). Roślina rośnie w wąskim pasie przybrzeżnym pustyni na terenie Namibii i Angoli. Posiada tylko dwa wstęgowate liście, pękające w podłużne pasy, dochodzące do 3 metrów długości. Welwiczia rośnie w głąb ziemi - cześć podziemna rośliny może dochodzić do 30 metrów. Posiada zdolność pochłaniania wilgoci pochodzącej z mgieł, co umożliwia jej przetrwanie w tym suchym, pustynnym klimacie.
Po trzech godzinach, zatrzymujemy się na zrobienie drobnych zakupów (głównie alkoholowych) w miejscowości Kamanjab. Na ulicach widać kobiety z ludu Herero ubrane w charakterystyczne kolorowe suknie z epoki wiktoriańskiej i kapelusze w kształcie rogów bydła i słynące z urody kobiety ludu Himba, pokrywające swoje ciało i włosy specjalną miksturą (otjize), robioną z tłuszczu zwierzęcego, pachnących roślin i rudobrązowej ochry, co chroni je przed insektami, słońcem i pielęgnuje skórę, nadając jej charakterystyczny czerwony odcień. Natomiast w sklepie widzieliśmy półnagie kobiety Himba ładujące zakupy do wózków. Dla miejscowych był to normalny widok dla nas nieco egzotyczny.
Po 45 minutach dojeżdżamy (ok.20 km) do wioski Otjikandero zamieszkiwanej przez lud Himba. Nie jest to typowa wioska. To sierociniec (projekt został rozpoczęty w 1999r), w której dzieci porzucone i sieroty wychowywane są w tradycji ludu Himba, przez kobiety - wolontariuszki. Średnio w wiosce przebywa ok. 35 dzieci i 16 kobiet-wolontariuszek. Po przekazaniu drobnych upominków dla szkoły działającej w wiosce (zeszyty, długopisy, kredki itp.) oraz drobnej kwoty pieniężnej (przeznaczonej na zakup żywności i lekarstw) , wchodzimy w głąb wioski składającej się z chat zrobionych z gałęzi drzew i liści palmy makalani wzmocnione spoiwem z odchodów bydła i kóz zmieszanym z ziemią. Mieszkańcy prowadzą niezmieniony od pokoleń koczowniczo-pasterski styl życia związany z hodowlą i wypasem bydła, przenosząc swoje domostwa kilka razy w roku w poszukiwaniu lepszych terenów do wypasu bydła. W centrum wioski , dla bezpieczeństwa w specjalnej zagrodzie trzymane są małe zwierzęta (cielęta, kozy, owce) natomiast dorosłe bydło pasie się samo na wyznaczonym terenie poza wioską. W wiosce byliśmy 1,5 godziny , robiąc mnóstwo zdjęć kobietom i dzieciom, poznając rytuały miejscowych kobiet – poranna toaleta – do pielęgnacji ciała nie używają wody, nigdy się nie kąpią z powodu jej niedostatku. Dzień rozpoczynają od półgodzinnego okadzania intymnych części ciała. Każda kobieta wybiera sobie do okadzania swój zestaw roślin , które dają charakterystyczny tylko dla niej zapach, rodzaj perfum . Pachnący dym z okadzania zamykają w pojemniczkach zrobionych z rogów zwierząt zakorkowanych skórzanymi korkami , jakby buteleczki perfum. Potem nacierają ciało mieszanką ochry, tłuszczu i roślin – otjize, dzięki czemu skóra nabiera pięknego czerwonawego koloru.. Ten tradycyjny kosmetyk jest tak skuteczny, ze skóra dojrzałych kobiet jest gładka, jędrna i jedwabista. Największe wrażenie robi uroda kobiet Himba wraz z egzotycznymi fryzurami i skąpymi strojami (podobno waga takiego stroju wraz z ozdobami dochodzi do 12 kg). Kobiety chętnie pozują do zdjęć i pragną zobaczyć jak wyglądają na ekranie aparatu.
Okazało się, że włosy oprócz funkcji estetycznych , są częścią kultury plemienia, informują o przynależności do grupy społecznej – swoisty język włosów – włosy dziewczynek plecione są z przodu, aby zasłaniały twarz przed spojrzeniami mężczyzn, kobiety dojrzałe i gotowe do małżeństwa mają fryzurę spiętą sznurkiem z palmy, mężatki noszą na czubku głowy skórzany czepiec (embra) a wdowy zdejmują go na znak żałoby. Zgodnie z tradycją, dzień rozpoczyna się od symbolicznej ceremonii „daniny” z mleka. Po rannym wydojeniu krów, kobiety podchodzą do wodza z tykwami pełnymi mleka, który mleko kosztuje rozpoczynając wspólne śniadanie, jest to też sygnał dla pozostałych członków wioski do rozpoczęcia spożywania posiłku. Mimo, ze ludzie Himba nie zmienili swojego wyglądu od wieków, bardzo szybko adaptują się do współczesnego świata, o czym mogą świadczyć posiadane przez nich telefony komórkowe. Na koniec wizyty kobiety na środku wioski rozkładają na matach wyroby przez siebie wykonane z dostępnych im produktów . Powstaje sklepik-targ, na którym możemy kupić drobiazgi zasilając dodatkowo ich budżet. Są figurki wyrzeźbione z drewna , drobna biżuteria , wszystko z rogów zwierząt , ich kości , skóry itp. Kupujemy pojemnik na dym.
Żegnamy się i jedziemy dalej .
Po dwudziestu minutach dojeżdżamy do kempingu (Otjitotongwe Cheetah Park) na farmie, której właściciel opiekuje się gepardami. Właściciel na powierzchni 7.000 ha prowadzi gospodarstwo mające na celu zachowanie gepardów w środowisku naturalnym. Dla miejscowych farmerów i plemion uprawiających rolę i hodujących bydło , gepardy są szkodnikami i zagrożeniem bo napadają, polują i zabijają hodowane zwierzęta wobec czego farmerzy zabijają gepardy. Trzymanie gepardów w stanie wolnym ale w ograniczonym ogrodzeniem ogromnym terenie pozwala chronić i bydło i gepardy.
Z gepardami spotykamy się już na kempingu – tuż za siatka odgradzającą obozowisko spaceruje duża kocica! Jak później wyjaśnił gospodarz, gepardzica okazała się za bardzo wojownicza nie potrafiła zgodzić się z pozostałymi gepardami przebywającymi przy domu właściciela i musiała zostać odizolowana. Rozbijamy namioty i o godzinie 16.00 jedziemy do właściciela farmy na spotkanie z półdzikimi gepardami. Przed wejściem na teren gdzie przebywają gepardy przechodzimy małe szkolenie nie wolno mieć kapeluszy na głowach, ciemnych okularów, nie wykonywać gwałtownych ruchów nie odchodzić od grupy zachowywać się spokojnie i słuchać wskazówek gospodarzy. Po wejściu na podwórko, natychmiast pojawiają się trzy gepardy. Adrenalina rośnie. Gospodarz jeszcze raz przypomina instrukcje jak mamy się zachowywać i poruszać: nie patrzeć w oczy, zdjąć okulary słoneczne, nie przeszkadzać w trakcie jedzenie, zachować spokój. Nagle jeden z gepardów upodobał sobie nogę Gosi i dopiero kapelusz gospodarza odwrócił jego uwagę i uwolnił nogę. Podobnie następny potraktował Anię. Gepardy polują w ten sposób, że doganiają ofiarę łapią za nogi powalając ją w ten sposób na ziemię i dopiero wtedy łapią za szyję .
Kilkoro z nas w tym Janusz usiadło na niewysokim murku. Wtedy jeden z gepardów zaszedł ich od tytułu i zaczął lizać Janusza po szyi – potraktował jego spoconą szyję jako solną lizawkę. Ja też chciałem mieć takie zdjęcia i usiadłem na murku – udało się, zostałem również wylizany przez następnego „kotka” po szyi i głowie – uczucie jak by mnie głaskano wilgotnym, ciepłym papierem ściernym! Trudno było się wyrwać z tych „pieszczot”, bo przy gwałtowniejszym ruchu, „kociak” mógł ścisnąć moją szyję! Brrrr. Ale mam zdjęcie jak jestem lizany przez geparda, które zrobiła Ania! W trakcie sesji zdjęciowej zwierzęta dostały pożywienie – kawałki mięsa. I wtedy z przyjemnych, prawie domowych kociaków , wyszło dzikie zwierzę, prawdziwy drapieżnik. Właściciel opowiadał historie swoich wychowanków – jeden miał problem z okiem, drugi problem z łapą a trzeciego pozostawiła matka – po ich wyleczeniu pozostały już w gospodarstwie. Tolerowały psy z którymi się wychowały – każdy inny pies mógłby być już tylko dla nich pokarmem.
Po godzinnym pobycie, o godzinie 17.00 , zgodnie z ustalonym harmonogramem karmienia, siadamy na odkrytą przyczepę ciągnika i jedziemy do gepardów (17 szt.) żyjących w stanie dzikim na ogrodzonym terenie kilku tysięcy ha. Gospodarz zabrał ze sobą mięso (ośle) licząc średnio dwa kilogramy na osobnika. Kontuzjowana Ania ulokowała się w szoferce ciągnika , obok kierowcy. Będzie miała lepsze warunki do robienia zdjęć i kręcenia filmów. Po otworzeniu kłódek na bramie ogrodzenia, wjeżdżamy. Po kilkuset metrach zatrzymujemy się i czekamy. Po chwili zaczynają się pojawiać gepardy w tym i samica z dwoma młodymi. Ponownie adrenalina rośnie – jesteśmy tylko parę metrów od dzikich drapieżników. Obserwujemy ich zachowanie – jedne siadają inne kładą się a jeszcze inne krążą wkoło, jedne w odległości paru metrów a inne trochę dalej. Czekają, szczerząc zęby. Wydają niesamowite dźwięki piski , miauczenia, gwizdy trudno opisać ale były niespodziewane u takich dużych kotów. Wydaje się , że wszystkie patrzą na nas jak na posiłek! Brrr! Gospodarz rzuca kawałki mięsa na odległość kilku - kilkunastu metrów, które w powietrzu łapią poszczególne zwierzęta uciekając ze zdobyczą w krzaki. I tak do momentu kiedy każdy gepard otrzymał swoja porcję. Po godzinie wyjeżdżamy tą samą drogą . brama zostaje zamknięta a my jedziemy na nasz kemping.
Kemping z surowym ale czystym zapleczem socjalnym , położony jest w ładnej, spokojnej okolicy, w otoczeniu afrykańskiej przyrody (kolorowe ptaki) a jedynym mankamentem kempingu jest brak możliwości skorzystania z energii elektrycznej niezbędnej do ładowania baterii do aparatów, czego nie rekompensuje nawet znajdujący się obok basen kąpielowy – nie ta pora roku, tutaj jest koniec zimy. Noce są dosyć chłodne . Szczególnie odczuł to Andrzej, który zapomniał zabrać śpiwór z naszego pojazdu , który dla Mongi i Claytona jest sypialnią. Poszli spać i nie mógł się dostać do środka. Cała noc marzł , grzał się w toalecie , biegał, jedyne co to Alek mu dał polar ale to było za mało żeby zasnąć. Zapamiętał tą afrykańską noc.