Rano wiatr się trochę uspokaja.
Śniadanie hotelowe i wyjazd na północ, w kierunku gór Cedeberg i dalej do Namibii. Po drodze planowany wjazd na Górę Stołową (1087m n.p.m. długa na 4 km i szeroka na 2 km) skąd roztaczają się najładniejsze widoki na Kapsztad i okolice – Zatokę Stołową, Wyspę Robben i atlantyckie wybrzeże. Krętą drogą podjeżdżamy pod dolną stacje kolejki linowej (302m n.p.m.) u podnóża zasnutej chmurami Góry Stołowej. Niestety, sprawdziły się nasze obawy – z uwagi na silny wiatr, kolejka nie kursuje, a na dwugodzinny spacer na szczyt Góry, pomijając kondycję uczestników, nie było czasu – przed nami przeszło siedmiogodzinny odcinek drogi. Tak więc wycieczka na Górę Stołową pozostała do następnej wizyty w Kapsztadzie.
Andrzej sugeruje przejazd na widoczne wzgórze o nazwie Lions Head o wysokości 669m n.p.m. leżące 1 km od wybrzeża Atlantyku. Ze szczytu roztacza się widok we wszystkich kierunkach – zachodnie wybrzeże Atlantyku, miasto, port i Górę Stołową. Bardzo dobrze jest widoczny stadion wybudowany na Mistrzostwa Świata w 2010r. Widać też Robben Island na której były prezydent Nelson Mandela był więziony przez 18 lat, do czasu upadku apartheidu. Po godzinie ruszamy w dalszą drogę do Gór Cedeberg. Jedziemy przez piękne okolice , podziwiając piękne krajobrazy, częściowo przypominające nasze krajowe widoki – żółte pola kwitnącego rzepaku. Pierwszy tak długi przejazd naszym truckiem. Po trzech godzinach zatrzymujemy się na przydrożnym parkingu i spożywamy lunch przygotowany przez Mongę. Krajobraz się zmienia , w miejsce równinnych terenów zaczynają pojawiać się pagórki a w oddali góry.
Po prawie 7 godzinach jazdy i pokonaniu ok. 280 km , późnym popołudniem dojeżdżamy na nasz kamping Highlanders Lodge & Campsite w Klawer, u podnóża pasma górskiego Cederberg. Dookoła piękne góry i winnice.
Gospodarz Sparky – właściciel okolicznych terenów uprawia winogrona , produkuje różne gatunki win ale również prowadzi kemping z całą infrastrukturą na którym znajdują się bungalowy, miejsca na rozbicie namiotów , łazienki ,toalety, mała restauracyjka z barkiem oraz basen. Na ogół we wszystkich miejscach tak będzie - właściciele prowadza różnorodną działalność, tego wymaga ekonomia.
Nasz pierwszy kemping . Na początek szkolenie. Rozkładanie i składanie namiotów .
Jedna z uczestniczek robi wielkie oczy, okazało się, że nie miała świadomości takiego zakwaterowania.
No i każdy dostaje swój namiot i po raz pierwszy rozkładamy nasze „domki” na noc. Rozkładanie nie jest trudne, wymaga jednak trochę siły , wprawy i współpracy dwóch osób. Namioty są zamykane ze wszystkich stron , podłoga i góra stanowi jedną całość. Są zabezpieczone przed dostaniem się do środka namiotu niepożądanych żyjątek.
Przynosimy materace , nasze bagaże i zasiedlamy dwuosobowe namioty.
Monga przygotowuje pierwszy biwakowy posiłek , rozpala ognisko a my idziemy na degustację win produkowanych przez właściciela. Siadamy przy długim stole , na którym stoją dzbanki z wodą i deski serów. Gospodarz przygotował sześć rodzajów wina do degustacji , opowiada nam o miejscu i kolejno o tajnikach produkcji każdego z win. Jest miła atmosfera a wina nam bardzo smakują. Najbardziej odpowiada nam smak Rooibos Infused – African. Można je kupić oczywiście co chętnie byśmy zrobili żeby zabrać je do Polski ale powstrzymuje nas perspektywa wożenia go przez następne trzy tygodnie. Przecież to początek naszej drogi.
Poznajemy też starsze małżeństwo podróżujące po RPA i Namibii kamperem. Bardzo mili ludzie , trochę opowiadali o tym jak się żyło wcześniej a jak obecnie .
Idziemy na pierwszą kolację przygotowaną przez Mongę. Bardzo smaczna. Siedzimy przy ognisku rozmawiamy , nad nami afrykańskie niebo rozgwieżdżone . piękny nastrojowy wieczór .
Każdego wieczoru Gosia przekazuje nam informacje organizacyjne , jaki jest plan na następny dzień i najważniejsza informacja , na którą czekamy z niepokojem i przyjmujemy z jękiem – o której rano wstajemy, do której musimy złożyć namioty i załadować wszystkie bagaże do traka, o której śniadanie i o której wyjazd.
Z jękiem, bo zwykle jest to baaardzo wczesna pora. Jednak mimo, że wieczorem jęczeliśmy to grupa była bardzo zdyscyplinowana i ani razu nie zdarzyło się aby rano się spóźnić. Wyjeżdżaliśmy zgodnie z planem. Wczesne wyjazdy były konieczne , bo każdego dnia była przed nami długa droga i lepiej dla nas a przede wszystkim dla kierowcy, było pokonywać jak największy odcinek drogi przed południowymi upałami.
Ze spraw organizacyjnych – od następnego dnia wprowadzamy dyżury kuchenne tj. każdy „ namiot” w wyznaczonym dniu pomaga kucharzowi – zmywa naczynia po posiłkach , sprząta i pakuje sprzęt kuchenny . Pierwszy dyżur jest nasz. Ola i Janusz nam pomagają - okazuje się , że sprawniej i szybciej idzie gdy dyżurują dwa namioty . Tak zostało po dwa dni , dwa namioty.
Zrobiło się chłodno, zapomnieliśmy że to koniec afrykańskiej zimy! Szybkie mycie, zmiana ubrania z dziennego na nocne i skok do śpiwora. Pierwsza noc w takich warunkach została nam w pamięci – ubraliśmy na siebie prawie wszystkie bluzki i swetry jakie mieliśmy – tak było zimno!
Afryka kojarzy się nam z ogromnymi upałami a tymczasem to są też znaczne różnice temperatur i w nocy może być naprawdę zimno.
Całe szczęście , że w ostatniej chwili przy pakowaniu wrzuciliśmy do toreb cieplejsze rzeczy. Koleżanka, która była na takiej samej wyprawie rok wcześniej nas postraszyła mówiąc, że nigdy wcześniej tak nie zmarzła jak tam w Afryce a była w różnych miejscach na świecie.