Ranek przywitał nas rześką pogodą i opadającą mgłą. Po lekkim śniadaniu, ruszyliśmy w drogę powrotną do Alapuzzy. Prosto z przystani jedziemy do Thekkadi na obrzeżach Parku Narodowego Periyar, znanego jako „sanktuarium dzikich zwierząt”. Droga prowadziła wśród plantacji przypraw (zielony pieprz, kardamon ) i herbaty. Park utworzono na terenach sąsiadujących ze sztucznym jeziorem (o tej samej nazwie) jako projekt ochrony niektórych gatunków zwierząt: słoni, tygrysów. Okazało się, że po parku nie można chodzić bez miejscowego przewodnika. Robimy krótki spacer po parku – od bramy wejściowej do sztucznego jeziora i poza małpkami i kilkoma indyjskimi wiewiórkami olbrzymimi ( Giant Squirrel) nie spotkaliśmy innych zwierząt. Wracaliśmy , gdy nagle przewodnik zboczył z drogi i wyprowadził nas na samotnego dzikiego słonia, który jak nas usłyszał schował się w dżungli, ale zdążyłem zrobić mu zdjęcie. Po powrocie do miasta, idziemy wieczorem na godzinny pokaz starożytnej południowo-indyjskiej sztuki walki z wykorzystaniem różnego rodzaju broni – Kalarippayattu , wracamy do hotelu lekko zdegustowani – nie tego się spodziewaliśmy. Można powiedzieć, że umiejętności jakie zaprezentowali wojownicy, niezwykle poważani w społeczności, były na poziomie cyrkowych akrobatów. No cóż, pewnie to tylko pokaz dla publiczności. Osobna sprawa to bezpieczeństwo. Mieliśmy mieszane odczucia. Pokaz odbywał się w pomieszczeniu zamkniętym z jednym niewielkim wyjściem. Pokaz był również z użyciem ognia. W razie pożaru żadnych szans ewakuacji. Jeden wielki piekarnik. Oby nigdy tak się nie stało.