Wstajemy o 6-tej, zjadamy ostatnie śniadanie przygotowane przez Mongę. Po raz ostatni zwijamy też namioty, nie będziemy ich już rozkładać, gdyż następne noclegi będziemy mieli w hostelach. Robimy sobie pamiątkowe zdjęcie naszej 4-ro osobowej grupki z naszym truckiem. Wyjeżdżamy ok. 7.30 w stronę granicy, przed nami 90 km do pokonania. Mało w porównaniu do dotychczas pokonywanych nawet 600 km dziennie .Droga prowadzi przez teren rezerwatu, przy drodze spotykamy samotnego słonia. O 9-tej dojeżdżamy do granicy z Zimbabwe (dawniej Rodezja) w Pandamatenga. Po wypełnieniu wniosku i zapłaceniu 30 $ USA otrzymujemy wizę w paszporcie. Możemy wjechać do Zimbabwe.
W 1855r szkocki misjonarz David Livinstone odkrył wodospad i nadał mu nazwę królowej Wiktorii. Miejscowi mieszkańcy nazywali go „Mosi-oa-Tunya” co oznacza „Dym który grzmi”. Jest to jeden z największych wodospadów na świecie, znajdujący się na rzece Zambezi, na granicy Zimbabwe i Zambii o rozpiętości ok.1700m i wysokości ponad 100m. Wodospad w 1989r został wpisany na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Podczas budowy linii kolejowej z Kapsztadu do Kairu, w 1905r wybudowano most przez rzekę Zambezi w okolicy wodospadu. W latach 30 -ych XX wieku zbudowano tu elektrownie wodną wykorzystującą energię wody do wytwarzania energii elektrycznej dla potrzeb okolicznych mieszkańców.
Najpierw jedziemy na lądowisko helikopterów przed Viktoria Falls, gdzie mamy wykupiony lot helikopterem nad wodospadami Wiktorii. 15 minutowy lot kosztuje 150 $ USA od osoby. Przed lotem przeprowadzono szkolenie z zasad zachowania w maszynie, dojścia i wyjścia z maszyny i każdego z nas zważono. Pokazano mapę terenu z zaznaczoną trasą lotu – pilot zrobi kilka „ósemek” nad wodospadem i rzeką, przelatując zarówno po stronie Zimbabwe i Zambii.
Startujemy jako 3 grupa o 10.50. Podchodzimy do helikoptera, następuje przydział miejsc w maszynie – ja obok pilota a Ania razem Olą i Januszem w 4-ro osobowej kabinie pasażerskiej (każdy siedział przy oknie i jedno miejsce było wolne). Z góry oglądamy wodospad Wiktorii i rzekę Zambezi, to wspaniałe widoki. Możemy ocenić jego wielkość. Pilot wykonuje nad wodospadem kilka „ósemek” lecąc od strony Zimbabwe i Zambii. Wskazuje charakterystyczne miejsca, które potem będziemy oglądać z innej perspektywy podczas spaceru wzdłuż wodospadu. Wrzesień to miesiąc, w którym jest niski poziom wody w rzece a mimo to i tak nad wodospadem unosił się słup wodnej mgły, na którym pojawiały się tęcze. Hałas spadającej wody zagłuszał warkot silników helikoptera. Niski poziom wody widać z góry – w rzece powyżej wodospadu pojawiły się głazy, wysepki wystające ponad poziom wody, których pewnie nie widać przy wysokim poziomie. Po wylądowaniu siadamy przy kawie czekając na powrót ostatniej z grupy. Oglądamy i kupujemy za 30 $ USA film z lotu nad wodospadem (ale zrobionym w okresie wysokiego poziomu wody) z dokrętką naszego wejścia i wyjścia z helikoptera.
Po wylądowaniu ostatniej grupy, jedziemy na kemping Vic Falls Restcamp. Kemping zlokalizowany w centrum miasta, zaledwie 2 km od wodospadu. Jest to ogrodzony, obszerny zadrzewiony teren na którym rozmieszczone były domki-sypialnie (duże pokoje z pojedynczymi łóżkami i umywalką). Część sanitarna z ciepłą wodą umieszczona była w osobnych budynkach. Obok restauracji, gdzie mieliśmy jeść śniadania, dostępny był basen a właściwie dwa, bo jeden płytki dla dzieci. W parku mieszka, a właściwie go okupuje stado koczkodanów (Vervet Monkey), cały czas podchodziły do nas licząc na jakieś smakołyki. Musimy pamiętać aby nie zostawiać otwartych drzwi do domku, bo mogą zrobić ładny kipisz. Po rozlokowaniu się w domkach, około godziny 14-tej wyjeżdżamy oglądać wodospad. Wysiadamy w pobliżu Centrum Obsługi Turystów przy bramie wejściowej na teren wodospadu. Bilet wstępu 30 $ USA. Przed wejściem tablica informacyjna, że wodospad Wiktorii to jeden z siedmiu naturalnych cudów świata ( The Seven Natural Wonders of The World). Pozostałe to: wielka rafa koralowa, wulkan Paricutin w Meksyku, wielki Kanion w Colorado, zorza polarna, port w Rio de Janeiro i Mount Everest. Idziemy drogą przez las deszczowy w kierunku wodospadu. Wzdłuż krawędzi wąwozu prowadzi ścieżka biegnąca skrajem zarośli i lasu. Na trasie po stronie Zimbabwe zorganizowano 10 punktów widokowych przy których nie ma stalowych barierek czy łańcuchów odgradzających turystów od przepaści! Na łąkach obok punktów widokowych spotykamy spokojnie pasące się antylopy, które nie reagują zupełnie na nasz widok. Trasa widokowa nad wodospadem liczy około 2 km. Zaczynamy od punktu 1 trasy, to pomnik odkrywcy – Davida Livingstona. Dalej idziemy w kierunku głównego nurtu wodospadu, a w powietrzu słuchać coraz większy huk i widać unoszącą się wodną mgiełkę na której robą się tęcze. Przystajemy w kolejnych punktach widokowych skąd mamy coraz inne obrazy. Widoki są przepiękne nie do wiary co natura stworzyła. Przejście do punktu 10 i z powrotem zajęło nam ze dwie godziny. Po stronie Zambijskiej, na samej krawędzi widać kąpiących się ludzi! Przy niskim poziomie wody, przy wyspie Livingstonea , tuż przy krawędzi urwiska, jest naturalny basen o szerokości 10 metrów, w którym można się kąpać – jest to jedna z atrakcji!! Miejsce to nosi nazwę „Diabelski Basen”. Ze względów bezpieczeństwa, atrakcja ta jest nieczynna w okresie wysokiego poziomu wody- śmiałkowie mogą być porwani w przepaść. Z 10 punktu widokowego można zobaczyć most drogowo-kolejowy łączący Zimbabwe z Zambią z którego śmiałkowie wykonują mrożące w żyłach krew skoki „bungee” spadając na linie ok. 110m w dół. Wracamy i wychodzimy głównym wyjściem ok. godziny 17.30.Podjeżdżamy taksówką pod most. Na moście jest granica z Zambią . Pokazujemy paszporty, Gosia załatwia w punkcie granicznym zaświadczenie , że możemy wejść na most. Wchodzimy na most, podziwiamy Zambezi płynącą tu już w głębokim wąwozie. Na moście jest pełno miejscowych handlarzy pamiątkami . Jesteśmy nagabywani przez nich dosyć intensywnie. Oferują drewniane rękodzieła – rzeźby zwierząt (słonie, hipopotamy , żyrafy ) i rzeźbione w drewnie łyżki, noże,widelce. Sporo jest naprawdę ładnie rzeźbionych drobiazgów . Zdolni są . Ceny w dolarach ale nie są wygórowane. Przechodzimy na drugą stronę mostu – na teren Zambii. Robimy zdjęcia mostu, okolic a także pod tablicą informującą o granicy z Zambią i wracamy przez most do Zimbabwe. Wracamy na kemping taksówką. Dla kolana Ani to już za dużo chodzenia.
Dolar Zimbabwe w wyniku hiperinflacji w 2008r (osiągnęła 500 mln procent), stał się bezwartościowy. Teraz Zimbabwe ma dwie oficjalne waluty – dolar USA i rand RPA. Ich dotychczasowa waluta dolar Zimbabwe w połowie roku przestał być narodową walutą i jest wymieniany na dolary amerykańskie wg kursu 35 000 000 000 000 000 (35 biliardów) dolarów miejscowych za 1 dolara USA!!! Nic dziwnego, że przy takim kursie, ludzie na zakupy chodzili z torbami lub walizkami pieniędzy. Uliczni handlarze oferowali nam nawet kupno ich waluty jako pamiątki z Zimbabwe.
Na 19-tą została zamówiona pożegnalna kolacja w lokalu w mieście. Rozeszliśmy się do domków dla odświeżenia i przygotowania na nią, ustalając miejsce i godzinę spotkania. Okazało się, ze nasz zegarek się późnił i jak przyszliśmy na miejsce zbiórki, grupy już nie było! Pojechali bez nas. Trochę nas to zdenerwowało. Ale po 15-tu minutach, grupa zorientowała się że nas brakuje i przyjechał po nas Monga swoim prywatnym samochodem – okazało się, że Monga i Clayton mieszkają właśnie w Victoria Falls.
Na kolacji można było zamówić lokalne potrawy. My zamówiliśmy bawoła. Okazało się, że nasza potrawa to kawałki mięsa w sosie. Podali nam to w małych jak dla jednej osoby kociołkach . Było smaczne ale kawałki mięsa były różne jedne mięciutkie a inne twarde, ciężko było pogryźć. Siedzieliśmy wszyscy przy jednym długim stole. Oczywiście były mowy pożegnalne i podziękowania z naszej strony. Monga i Clayton także przemawiali i dziękowali nam za wspólnie spędzony czas. Chyba na drugi dzień jechali po następną wycieczkę.